Miłością wielką i wierną. Kiedyś to był obciach. Od kiedy jednak na scenę wkroczyły internetowe bojówki walczących o klimat młodych hippisów, popularne lumpki przeżywają renesans. Ja te miejsca uwielbiam, jak biblioteki, czy księgarnie. Tylko wygrzebane przeze mnie egzemplarze trochę inaczej opowiadają swoje historie. Lubię wejść do takiego ciuchpeksiku i dać się prowadzić oczom. Dostrzec ciekawy wzór, fakturę, kolor, który przytrzyma mój wzrok na dłużej. Nałogowo w tych przybytkach nabywam też kurteczki dżinsowe. Kiedy więc na przedwiośniu wygrzebałam czwartą z szafy, uznałam że to jednak możliw... możliw, jest przesada. Co zrobić z czwartą prawie identyczną kataną? Ha... Zrobić z niej ciekawy i niepowtarzalny element garderoby.
A więc... Jestę dizajnerę...
I już mam w głowie kolejne projekty. Ale zanim, zanim. Dokładnie przetestuję eksploatację, trwałość farb do tkani i być może pojawią się w ofercie.
Tymczasem natchnięta obrazem Afrina Sajediego zrobiłam spontaniczny prototyp, malując oczywiście swoimi łapkami. A, że moja głowa jest jak napęczniały automat do historyjek... Już wiem, że namalowała Giselle, która mieszka w nadmorskiej części Normadii. Jak sądzę pracuje w porcie rankami, przy przeładunku świeżo złowionych ryb . Potem sprzedaje towar miejscowym restauracyjkom na własnym straganie. Żyje w surowym klimacie smaganych wiatrami klifów. Ani los, ani pogoda nigdy jej nie rozpieszczały. Kiedy więc przychodzi pierwsze od lat gorące lato, Giselle pozwala sobie na całą leniwą sobotę
na plaży.
na plaży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz