kwietnia 04, 2020

Zielona suknia Scarlet...






Coś...nie wiadomo po, co...

Takie właśnie coś znalazłam w jednym z ogłoszeń OLX. Ktoś z niedalekiej okolicy sprzedawał drewnianą nastawkę w kolorze wiśniowym. Do mebla, który pewnie kiedyś był górną częścią biurka, dołączone były inne  strychowe szpargały na sprzedaż. "Tego mi trzeba" - pomyślałam i przy okazji jakiejś urzędowej wizyty w mieście, gdzie ją sprzedawano, odebraliśmy ją z mężem od bardzo miłej i oryginalnej Pani malarki.
 Cieszyłam się, bo to solidny "kawałek" drewna, zaś bryła mebla umożliwiała puszczenie wodzom fantazji. Tym bardziej, że jego poprzednia właścicielka, mniemam, to osoba niebanalna, zatem to "coś", co stało się moją własnością zasługiwało na wyjątkowy anturaż. Tworząc w międzyczasie inne meble bez ustanku myślałam, jak zabrać się za tego dziwoląga. Ni to komoda, ni witryna, ni też część sekretarzyka... Ostatecznie doznałam jednak transcendentnego olśnienia, które przemówiło do mnie tymi słowy: "To musi być delikatna komoda stojąca na smukłych nóżkach z eleganckim, drewnianym blatem". Kolor natomiast od dawna śnił mi się już... zielony, głęboki, lekko uszlachetniony ciemniejszymi pasmami :)


Do dzieła! 

Czyli ta bardzo mało przyjemna część kiedy to się odcina, dokleja, szlifuje, pasuje i robi inne techniczne rzeczy. Tym bardziej był to trudny proces, gdyż moja bohaterka (doszłam bowiem do wniosku, że zajmuję się na pewno kobietą... i to kapryśną) jest trudną pacjentką. Ciągle coś było nie tak... A to przy odcinaniu kroksztyli odłamał się kawałek przedniej części, a to przy odbijaniu wierzchnich desek "strzelać" zaczęła część "pleców".

Podopieczna uparta, jednak "naprawiaczka" jeszcze bardziej. Zwykły Wikol pozwolił dokleić braki, zaś przygotowana warsztatowym sposobem szpachla (trochę drobnej frakcji ze szlifowania oraz klej do drewna) i można wybotoksować trochę zmęczoną życiem porzuconą damę. No cóż! Każdy czasem potrzebuje drobnego liftingu...



Nowa suknia i fryzura

Kiedy szpachla wyschła i mogłam ją wyrównać papierem ściernym trzeba było zmobilizować poobdzierane skórki na knykciach do ostatniego wysiłku. Oznaczał on więcej otarć na palcach, bo przygotowując mebel do malowania musiałam go dobrze zmatowić. Płaskich powierzchni za wiele nie było, więc większość należało zrobić ręcznie.

Jednak w końcu można było zacząć malować. Kolor ciemnej zieleni dla mebla (nie, nie...absolutnie nie dlatego, że aktualnie to hit) chodził za mną już od dawna. Ponieważ jednak moja ulubiona marka Liberon w swej palecie nie miała "pełnej" ciemnej zieleni, musiałam szukać gdzie indziej. Ostatecznie wybór padł na mineralną farbę Fusion w kolorze Pressed Fern...cokolwiek dosłownie to  oznacza...

Kolor bardzo mi się podobał, zaś wedle zapewnień farba powinna być gotowa do użytkowania bez nakładania na nią żadnych dodatkowych substancji zabezpieczających. A jednak...choć skupiłam się na przeszlifowaniu i odtłuszczeniu mebla (wiem, jak to ważne dla trwałości pracy), nie do końca byłam zadowolona. Choć farba jest wydajna, to musiałam położyć 3 warstwy. W miejscach złączeń stworzyła się jednolita jej powłoka, która po wyschnięciu i przesuwaniu mebla zaczęła "pracować", a wspomniana zwarta struktura farby odchodzić tam od podłoża...Kolejne szlifowanie miejscowe, odtłuszczanie i kładzenie farby tak, by obszary złączeń na pewno pomalowanie były w separacji. Dla tego dla testu pomalowałam niepotrzebny fragment odciętej deseczki. Jedną jego część zabezpieczyłam woskiem, druga pozostała, jak zalecał producent, bez niczego. Ewidentnie fragment deski zabezpieczony woskiem nie ulegał działaniom mojego pazurka palca wskazującego...Decyzja o woskowaniu bezbarwnym preparatem była konsekwencją tej sytuacji, jak i mojej frustracji, łez goryczy duszonych w gardle i gróźb, że wywalę to badziewie na ognisko...Tak to jest, gdy się przecież napracujemy, poświęcimy czas i dobrą energię a w zamian dostajemy płaty odchodzącej farby...Niemniej jednak surowe drewno w postaci nóżek, które dokupiłam bardzo ładnie i bez problemu przyjmowało farbę. Ja jednak nie do końca będę jej fanką...Trochę zbyt "twardy" i sztuczny jest efekt końcowy. Niemniej jednak nawoskowany preparatem bezbarwnym i spatynowany woskiem barwiącym, ciemnym -  efekt ten zmienił się zupełnie. Ostateczne bowiem komódka stała się meblem eleganckim i jakby świadomym swej szlachetności.


Ostatnie zabiegi estetyczne

W moim gabinecie medycyny estetycznej dla mebli przygotowywałam się już do końcowych operacji. Komoda, poza nóżkami, miała zyskać nowy blat. W tym celu zakupiłam najzwyklejszą deskę sosnową, którą musiałam trochę "uszlachetnić". Została ona zatem wyszczotkowana, pokryta bejcą w kolorze jasny dąb ( w trakcie jednak mi bejcy brakło i musiałam robić domieszki), następnie zabezpieczona olejem do tarasów 3V3.
Już tylko pozostało zmontowanie całości, wstawienie ponownie szybek i oprawienie futryn. I co? I kurcze, cholera jasna MAMY TO! Kiedy zmusiłam męża, tak pomocnego mi w kwestiach technicznych, do wtargania nieszczęśnicy do domu, abym mogła już pocykać jej fotki wiedziałam jedno...Nie chcę jej oddać! Niech nikt jej nie kupi, to z czystym sumieniem będą mogła cieszyć się moją Scarlet. Czemu Scarlet? Bo gdy tylko ustawiłam ją przy ścianie z moją kolekcją zegarów od razu zrozumiała, że to wielka dama i niczym Scarlet z "Przeminęło z wiatrem" uszyła sobie nową suknię z zielonego aksamitu zasłon z domu matki. Już prawie słyszałam słowa tej kapryśnicy: Dreams. Always dreams with you. Never common sense.  Moja cudowna, piękna Scarlet, taka jaką zawsze powinna być....





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Chataodnowa.pl , Blogger