marca 16, 2020

Wisząca witryna w angielskim stylu




O tym, jak moda się zmienia                                                                                                              

To, że zmieniają się trendy każdy z nas wie. I nie dotyczy to jedynie garderoby ale praktycznie każdej dziedziny życia. Samochody, sposoby makijażu, architektura, fryzury  - wszystko to ma swój określony czas wizualnej przydatności, krótszy lub dłuższy, po którym poszukujemy czegoś nowego w danej dziedzinie. Ma to dobre i złe strony. Dzięki tym zmianom mamy bogatą kulturę,  z biegiem czasu klasyfikującą wszystkie te zjawiska w kategorie i dziedziny - barok, secesja, moda lat '90 etc...Negatywną jest, zwłaszcza aktualnie, wyrzucanie rzeczy, tracących na wartości użytkowej lub estetycznej, jednym słowem, kiedy coś wyszło z mody. Nie na wszystko mamy wpływ, ale ja wyznaję zasadę, że jeśli coś można zreanimować do ponownego życia, wygrzebać z kąta zapomnienia, odnowić i nadal użytkować, a przy okazji mieć coś niepowtarzalnego, to należy to zrobić. Taką też decyzję podjęłam wobec witryny, odkupionej za 50 złotych od handlarza zwożącego zza niemieckiej granicy różności. Ktoś ją zapewne wyrzucił, bo nie wykonano jej z drewna litego a płyty oklejonej niemodnym już za bardzo ciemnym dębowym fornirem. Całość przywodziła na myśl elegancję z początku naszego wieku, a trochę odklejonego bokami forniru i kilka dziur po czymś do niej przymocowanym zniechęcało dodatkowo do jakichkolwiek interakcji z tym meblem...Nawet mój mąż, gdy ją ciągnęliśmy do przydomowego składziku stękając narzekał: "Po co ty to coś w ogóle do domu wleczesz?" Ja wprawdzie nie wiedziałam, ale miałam nadzieję coś wykombinować. I chciałabym się tym procesem od samego początku podzielić. Jednak mój ślubny poza pleceniem bzdur czasami daje sensowne rady (oczywiście żarcik Mężu:) ), jak ta aby robić zdjęcia przedmiotów przed zmianą. To moja zmora, bo najczęściej o tym zapomina, dlatego teraz dysponuję tylko kilkoma fotkami z początku moich prac. 



Koncepcja i trudne początki                                                                                                            

Początek pracy nad każdym meblem wiąże się dla mnie z ogromnymi dylematami. W nocy potrafię się ocknąć z oczami, jak 5 złotych wlepionymi w sufit, bo nagle olśnił mnie kolor, jaki powinien mieć dany sprzęt. Potem ślęczenie przy laptopie w poszukiwaniu tego koloru oraz innych elementów potrzebnych do pracy. W wypadku tego mebla było jednak tak, że teściowa moja poprosiła abym pomogła jej przy remoncie i aranżacji kuchni, którą chciała odświeżyć. Kiedy wybrane zostały kolory mebli kuchennych i styl pomieszczenia jasne dla mnie już było, co powinnam z tą witryną zrobić aby ładnie ją wyeksponować. Do mieszkania w przedwojennej kamienicy z wysokimi sufitami i olbrzymimi oknami pasuje niezaprzeczalnie angielska elegancja. Dlatego wybór padł na kolor Gołębia Szarość z mojej ulubionej firmy farb do stylizacji mebli - Liberon. Do cieniowania użyłam farby kredowej z tej samej firmy w kolorze Eteryczna Szarość. Ale o tym więcej później, bo zanim malowanie to trzeba narobić bałaganu. Znaną zasadą osób pracujących przy meblach jest to, że trud włożony w przygotowanie mebla odpłaca się efektem końcowym oraz trwałością naszego dzieła. Mimo, że część farb wedle producentów można stosować bez wcześniejszego szlifowania, to ja jednak na podstawie swoich doświadczeń zawsze matowię podłoże. Dlatego po rozłożeniu meble maksymalnie, jak było to możliwe (nie wszystkie elementy da się niestety zdemontować) przetarłam go papierem o gramaturze 150. Wydaje mi się, że taka gramatura jest wystarczająca dla mebla pokrytego lekko porowatą okleiną imitującą drewno. To zwiększa higroskopijność i przyczepność farny do podłoża


Potem bezwzględnie odpylenie przedmiotu oraz odtłuszczenie - preparatów jest sporo a najtańszym chyba jest benzyna ekstrakcyjna. Do dziurek po wkrętach użyłam szpachlówki, którą też potem przetarłam i wyrównałam. Natomiast lekko odstający z boku fornir dokleiłam zwykłym wikolem, po czym docisnęłam na noc. Po tych zabiegach rozpoczęłam malowanie. 


Najfajniejsze - dopieszczanie mebla                                                                                                   

Przy farbach kredowych i kazeinowych, mających zazwyczaj duże zdolności kryjące wystarczają dwie warstwy farby, ale ja meble chciałam później zawoskować a z doświadczenia wiem, że przy polerowaniu może dojść do prześwitów. Wolałam więc poświęcić jeszcze jeden dzień na schnięcie i nakładanie kolejnej warstwy.


Drzwiczki, szyby, okucia, wszystko, co było możliwe zdemontowałam i malowałam osobno. Niestety wewnętrzna półka została zainstalowana na stałe i musiałam malować razem z całą bryłą. Tak prezentował się stan pracy po nałożeniu 3 warstwy.


Chciałam aby mebel nie był zwyczajnie szary ale przecierany jaśniejszym kolorem, co nadać mu miało wyrazistości i trochę wprowadzić go w sielski klimat angielsko-prowansalski. Eteryczną Szarość aplikowałam już delikatnie, sposobem "na sucho". Suchy, okrągły pędzel delikatnie zanurzałam w farbie, po czym testowałam na także suchym kartonie czy powstają grubsze "mazy" i omiatałam kolistymi ruchami witrynę. Szczególnie skupiałam się na jej wypukłościach.



Kiedy proces ten już był zakończony przyszedł czas na delikatne złożenie mebla. Delikatne, bo farby kazeinowe czy kredowe są bardzo kruche i bez zabezpieczenia łatwo je uszkodzić lub nawet zmyć mokrą szmatką. 


Teraz ponownie etap dla cierpliwych, czyli nakładanie wosku i jego polerowanie. Lubię wosk i przy meblach nie narażonych na bardzo intensywne użytkowanie (inne niż stoły, krzesła, czy meble łazienkowe) zazwyczaj go wybieram. Jestem "zapachowcem", a woń wosku mnie pozytywnie nastraja, natomiast nakładanie i polerowanie odpręża...Takie sobie zboczenie :) Sięgnęłam więc po bezbarwny wosk Liberon i bawełnianą szmatką rozprowadziła pierwszą warstwę, po pół godzinie wypolerowałam. 


Czynność powtórzyłam jeszcze dwukrotnie, choć z mniejszym już natężeniem i dbałością. Tak potraktowany mebel nabrał satynowej szlachetności, głębi koloru i zaczął lekko odbijać padające nań światło.



Właściwie to wosk utwardza się kilka tygodni i do tego czasu istnieje ryzyko przy przenoszeniu, czy transporcie otarć lub odprysków. Ale remont u teściowej dobiegał końca a ja, jak zwykle z resztą, nie mogłam doczekać się wyeksponowania swojej pracy.


Zwieńczenie wysiłków                                                                                                                        

To najkurczerewelacyjnieszy moment całej pracy, gdy w pełnej krasie, w kompletnym anturażu możesz podziwiać efekt swojej pracy. Moje zwieńczenie, nie tylko związane z odnowieniem witryny, ale też z pomocą w aranżacji kuchni wyglądało tak:






W "kuchennych rewolucjach" był oczywiście konkretny budżet dlatego niektóre sprzęty trzeba było zreanimować, by nie kupować nowych.


Niektóre zaś były zaniedbanymi pamiątkami, wymagającymi czarodziejskiej różdżki. Niestety, o ja niemądra, nie mam ich zdjęć "przed"...i doskonale wiem, że mój mąż Piotr drogi czytając to śmieje się co najmniej w duchu, jak nie gorzej, o ile ma lepszy humor aktualnie :)


Nad odzyskaniu blasku przez inne pamiątki pracował zaś z pełną pieczołowitością mój starszy syn Karol.


A młodszy Olek dobrze bawił się ze mną w garażu tańcząc przy malowaniu:)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Chataodnowa.pl , Blogger