lipca 26, 2020

Rozmarzona Ania


W dużym i wypełnionym różnistymi sprzętami meblowymi składziku stałam już dobrą chwilę. Mój wzrok ślizgał się po wysoko zawieszonych krzesłach wyciągających swe nożyska w moją stronę, przysadzistych komodach, na których prężyły się abażury, omiatał tyczkowate postury drewnianych wieszaków. Miałam już wszystko, po co przyszłam, ale czułam jakiś niedosyt. Gdy zwalczałam to uczucie i z wyciągniętą w dłoni gotówką ruszałam w kierunku sprzedawcy, moje spojrzenie wyłuskało spod sterty gratów mały brązowo-szary kształt, który spozierał na mnie zrezygnowanym wzrokiem. Tak właśnie pewna osierocona szafeczka przyzwyczajona już do swego zasypanego kurzem i zapomnieniem kąta, z jedną nogą schowaną w szufladzie, wędrowała ze mną do auta. A ponieważ skojarzyła mi się natychmiast z moją ulubioną literacką sierotką Anią z Zielonego Wzgórza, chciałam aby stała się szkatułką wyobraźni dla jakiejś małej, lub trochę większej niepoprawnej marzycielki.
Do stylizacji szafeczki użyłam farby Fusion Mineral Paint od https://malowanesercem.pl/, która przyszła do mnie wraz z innymi magicznymi rzeczami w pachnącej lawendą paczuszce.


Rozmarzona Ania                     
                                                                                                               
 Szafka kupiona za parę złotych była pierwotnie niejako dodatkiem do podstawowych zakupów w składzie. Jednak jej kształt, przypominający mi trochę dawne sypialnie w stylu farmerskim, jakie oglądałam w filmach "Co się wydarzyło w Madison County" lub mojej ulubionej, odcinkowej ekranizacji "Ani z Zielonego Wzgórza" zupełnie nie dawał mi spokoju.
Właśnie wtedy przyszła do mnie wspomniana wyżej paczuszka, a w niej farba Fusion Mineral Paint w kolorze  Prairie  Sunset. Mhm...Długie rzęsy zachodzącego słońca osłaniające przepastne preriowe łąki...Ech...w domu z takich okolic mogłaby stać moja szafeczka. To było przeznaczenie!  Przy czym to nie mogła być taka zwykła szafka w żółtym kolorze. Miała być schowkiem tajemnic jakiejś małej marzycielki, dlatego musiała być wyjątkowa.


Farby Fusion Mineral Paint i moja szafka

Ale za nim stylizacja musi nastąpić starych powłok utylizacja :) Mineralno -akrylowe farby Fusion Mineral Paint to naprawdę rewelacyjny produkt  - dobrze kryją, są wygodne w aplikacji, tworzą twardą powłokę zewnętrzną. Jednak pracuje się mini inaczej niż farbami z kredowymi, które o wiele więcej wybaczają. Z mojego doświadczenia wynika, że choć producent wspomina o niewielkim nakładzie w przygotowanie mebla, to podłoże musi być dobrze przeszlifowane oraz odtłuszczone, inaczej powstają odpryski, co bardzo frustruje.  Im wyższa higroskopijność podłoża, tym przyczepność farby oraz jej trwałość lepsza. Jest też opcja zastosowania dedykowanego primera (ja z niego nie korzystałam w tym wypadku), ultra gripu - bezbarwnego gruntu, który zagwarantuje dobrą przyczepność nawet do tak gładkich powierzchni, jak szkła czy lustra. Ponadto, gdy jest zbyt gorąco farba może gęstnieć nim zdąży się wypoziomować utrudniając pracę (ciepłe powietrze szybko ją wysusza) można rozcieńczyć ją wodą lub preparatem o nawie Fusion Extender. Producent zaznacza, że farby nie wymagają zabezpieczenia, ja jednak bardzo lubię (o czym często wspominam) pracować z woskiem. Ponadto przy tej szafce używałam też farb kredowych do stylizacji, dlatego musiałam sięgnąć po jakiś środek utrwalający efekt. Po dokładnym oczyszczeniu mebla i jego odtłuszczeniu zaczęłam "zabawę" ze stylizacją".
Zależało mi na nieoczywistym efekcie i eklektyzmie faktur utrzymanym jednak w łagodnym dziewczęcym stylu. Z wachlarza moich ulubionych środków wyrazu wzorniczego wyciągnęłam zatem paski, połączyłam z kwiatowym szablonem oraz drewnianą sztukaterią.
I tutaj też pewna uwaga. Paski zazwyczaj robię korzystając z taśmy malarskiej. Klejąc je na farbach kredowych (dość porowatych w strukturze) i malując także farbami kredowymi jest mniejsze ryzyko podciekania. Farby Fusion są gładsze, nie chłoną nakładanej farby, mimo dokładnego doklejenia pasków zrobiły mi się maleńkie kleksiki...
Wkurzające ale i tak w założeniu było mocne patynowanie woskiem ciemnym, więc jakoś tak udało się zniwelować wizualnie te nierówności.


Ania, nie Anna...             
                                                                                                                  
I tak ubierałam w kolejne warstwy moją cudowną Anię marzycielkę. Nie mam córki, ale gdybym miała to właśnie ona stanęłaby przy jej łóżku, a na niej obowiązkowa seria o bohaterce z którą dorastałam. Moim fantazjom podczas tworzenia szafki sprzyjały okoliczności - mąż okupował warsztat, więc ja wyniosłam się do ogrodu.

Jeszcze słowo o blacie, który oszlifowałam. Chciałam go mocno skontrastować z wzorzystym dołem, zdecydowałam się zatem na bejcę w kolorze ciemnego dębu. Miał on ponadto dobrze "grać" z brązowym woskiem, jakim w założeniu miałam patynować całość. Bejcę zabezpieczyłam lekkim, półmatowym lakierem akrylowym. Tak mnie nosiło aby już zobaczyć Anie w całej krasie, że "wtargałam" szafeczkę do domu i woskowałam już wieczorem oglądając jednym okiem ciekawy dokument o Banksym dostępnym na HBO.
I o to jest moja niepokorna marzycielka. Prawie słyszę, jak pełnym afektu głosem recytuje: "Bylibyśmy niejako martwi, gdybyśmy już nie mieli o czym marzyć"....




2 komentarze:

Copyright © Chataodnowa.pl , Blogger