listopada 30, 2021

Gorący Diego

 

Lubię jesienne poranki. Lubię zbudzić się na granicy brzasku, gdy w domu dudni jeszcze poranna cisza. Rozpalam w kominku i z kubkiem mocnej, czarnej kawy, której aromat cienką smużką łaskocze mnie po nosie, staję przy oknie. Pod lasem ciężki całun mgły okrywa zziębnięte drzewa i łąki. Na łagodnie błękitnym niebie znać już ostrą smugę czerwieni, jak kreskę awangardowego artysty, zwiastującą przedświt. Przyglądam się temu spektaklowi z pełnym zachwytem, ale myślami uciekam do innej jesieni, w innym miejscu.

Gdzieś daleko, daleko, na krańcach naszego kontynentu, mgła też opada delikatnie o tej porze roku. Spływa wprost z nieba na białe mury wzniesionych w chmurach miasteczek. Andaluzyjskie Pueblos Blankos to małe osady, w których życie płynie swoim leniwym nurtem. Między pobielonymi domostwami wzrok przyciągają turkusowe, kobaltowe czy karminowo czerwone detale: doniczki, portale drzwi, czasami okiennice. Wcześnie rano, przed najazdem turystów, w miejscowych kawiarniach można wypić mocną kawę w towarzystwie lokalnych bywalców. Ale smakuje ona tylko wtedy najlepiej, gdy po filiżankę sięgamy klejącymi się od cukru, jakim obsypany jest smażony na pełnym tłuszczu przysmak - churros, palcami. Potem można, śladami Hemingwaya, udać się do najpiękniejszego, jego zdaniem, miasta w Hiszpanii - Rondy. Brukowane uliczki i okalająca je zabudowa dobrze pamiętają czasy rządzących tu Maurów. Tutaj też, w jednym z miejscowych sklepików, kupiłam moją ulubioną pamiątkę. Byk wysadzany ceramicznymi oczkami różnokolorowej mozaiki zajmuje w moim sercu i domu wyjątkowe miejsce. Mozaiki z płytek azulejos, będących także artystycznym spadkiem po czasach mauretańskiego panowania na półwyspie iberyjskim, można w Andaluzji napotkać często, a na tle śnieżnobiałych ścian robią niesamowite wrażenie. W czasie wędrówki niemożnością jest też nie zawitać do Grenady otoczonej, jak najelegantszym passe-partout, pasmami gór Sierra Nevada. Śladami Johna Irvinga, koniecznie trzeba przedostać się do świata bogatych maharadżów, księżniczek i baśni. Nie trudno o to wraz z przekroczeniem progów pałaców Alhambry, gdzie arabska sztuka zdobnicza osiągnęła wyżyny artyzmu. W jej ogrodach króluje woda, jakby rodowici mieszkańcy pustyni nadziwić się nie mogli temu, że są miejsca, gdzie ona po prostu jest, oraz, niosący ukojenie, zapach cedrowych drzew. Ale wieczory należą tu do Hiszpanów, nie Maurów już, bo romantyczne :"Jo no quiero ser tu amante" wyśpiewane przy gitarowym akompaniamencie przez ulicznego grajka napełnia serce, jak dobry barman kieliszek winem po brzegi, tęsknym romantyzmem. Dalej Malaga z egzotycznymi palmami i papugami wzbijającymi piach na malowniczej plaży Malagetcie. Rankiem trzeba tu koniecznie zajrzeć do lokalnego merkado, gdzie sprzedaje się przedziwne rodzaje owoców morza i jest sposobność skosztować pierwszej oliwy z tegorocznych zbiorów, ostrym smakiem szczypiącej język i zmysły. W pełnym słońcu nie sposób też nie zachwycić się odwagą designu, za którą bezsprzecznie kocham Hiszpanów, spoglądając na budynek awangardowego muzeum Pompidou. A wieczór...Wieczór to już tylko dobre tapas z kieliszkiem wina i cudowny pokaz flamenco w zadymionym barze.
Wtedy to mocny zapach kawy przywodzi mnie na powrót do pełnego wilgotnego chłodu poranka. Ale, gdy siadam przy rozgrzanej kozusze i ruszam pogrzebaczem żar, by ogrzał mnie mocniej, odwracam głowę i zerkam ukradkiem, spod rzęs, na mojego cudnego Diego. Diego jest piękny i odważny, jak hiszpański matador. Jest pełen pasji, niczym uliczny wirtuoz gry na swej guitarrrrze. Diego ma w sobie subtelność misternych wzorów azujeros. Jest wspomnieniem, marzeniem i tęsknotą za słońcem. Diego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Chataodnowa.pl , Blogger