stycznia 11, 2023

Król rykowiska w wielu wydaniach

Jesień i zima to czas jeleniowatych, których dostojne postacie czasami majaczą w przedporannej mgle. Ich piękne poroża i charakterystyczne sylwetki wśród pokrytego śniegiem świata działają na wyobraźnię. U mnie grudzień zdecydowanie był poświęcony tym zwierzętom. A i nawet historia o pewnych takich się napisała...

- Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami. Żył dzielny wojownik...
- Nie, no proszę cie mamo – przerwał raptownie opowieść piskliwy głosik.
- Ale, co się stało Jeleniuszu? – zapytała zdezorientowana jelenica Jelonia – przecież lubisz tę opowieść.
- No wiesz – rzekł z wyrzutem młody jelonek – Dawno... dawno... bla...bla... Czemu to, co opowiadasz zawsze działo się dawno – pytał maluch – no i czemu zawsze jest to za górami, za lasami? - drążył nie ustępując.
Jelonia zadumała się na chwilę. Jej smukły, pokryty brązowo- białym futrem, pyszczek odwrócił się ku źrebakowi. Popatrzyła na malca przeciągle spod długich rzęs i powiedziała:
- Jesteś bystrzakiem synku i masz rację. Większość opowieści zaczyna się tymi słowami. Może dlatego, że dobrze się słucha o wielkich wyczynach bohaterów, ale żeby ktoś mógł się wsławić w walce, musi toczyć się bitwa. A nikt tego nie chce. Wolimy żyć w spokoju i opowiadać takie historie małym szkrabom – zaśmiała się szturchając Jeleniusza racicą w bok.
Gdzieś nieopodal dało się słyszeć trzask pękającej gałązki. Lelonia gwałtownie dźwignęła łeb i postawiła uszy nasłuchując.
- Co się stało mamo ?– zaniepokoił się maluch.
Jelenica chwilę strzygła uszami, po czy uspokojona brakiem dalszych odgłosów odpowiedziała:
- Nic młodzieńcze. Nie chcesz opowieści spod znaku dawno...dawno... to trudno, ale tak ,czy śmak - czas spać – zawyrokowała.
- Ale mamo – marudził młodzik – ja mówię serio, ale tak serio, serio. Ja będę prawdziwym odważniakiem tu i teraz – skoczył prężnie i fiknął przednimi raciczkami udając ruchy bokserskie. Napierając długimi prostymi na niewidzialnego wroga potknął się jednak nagle o świerkową szyszkę, zachybotał próbując utrzymać równowagę i grzmotną jak długi. Poruszone gałęzie choiny osypały kupkę zmrożonego puchu dokładnie na czubek małego łba, z którego wystawały kiełkujące wzgórki rogów. Zdezorientowany Jeleniusz zamrugał oczami i prychając próbował strzepać mroźny puch.
Lelonia roześmiała się serdecznie. Po chwili jednak spoważniała, podeszła do cielaka i swoją racicą, delikatnie, usunęła resztki śniegu z jego pyszczka. Westchnęła pocierając swoim czołem, o czoło syna, po czym wyrzekła:
- Będziesz tym, kim zechcesz. Pamiętaj tylko, że bycie bohaterem to duże brzemię, a ja wolałabym, byś był po prostu szczęśliwym jelonkiem. Dobrym jelonkiem. Ale moje serce zawsze będzie z tobą, kimkolwiek byś nie był.
Gdzieś w oddali dało się znów słyszeć głuchy chrzęst i skrzypienie śniegu. Lelonia znieruchomiała nasłuchując. A jej czujne ucho wyłowiło wibrujący, chrapliwy dźwięk. Warczenie. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Zielonkawo-złote ślepia osadzone w obwódce białej sierści łypały wprost na nią chytrze.
- Wilki! - wrzasnęła rozpaczliwie.
Przyskoczyła do swego syna jednym susem, krzycząc jednocześnie:
- Uciekaj do naszych. Powiedz im, że wataha się zbliża.
- Nie, nie mamo – protestował jelonek – ja z tobą. Damy radę.
- Nie Jeleniuszu – twardym głosem rzekła jelenica – Nie mogę ryzykować twoim życiem. Biegnij w tej chwili. Zatrzymam ich.
Oszołomiony cielak ruszył niepewnie przed siebie. Odwrócił się jednak z wahaniem.
- No dalej – ponagliła Jelonia stojąca na rozstawionych biegach w bojowej pozie – Wierzę w ciebie.
Młodzieniec nie oglądał się już za siebie. Gnał ile sił, sapiąc ciężko. Słyszał odgłosy walki i czuł, że pościg także puścił się za nim. Obejrzał się. Dwie sztuki pędziły na niego. Nagle zobaczył przed sobą olbrzymi, powalony konar. Podskoczył nad nim, ale źle obliczył odległość. Zaczepił o rozrosłą koronę i zaczął spadać. Poczuł jeszcze łoskot swego ciała uderzającego o podłoże, nim wokół niego zapadła ciemność. W myśli kołatało mu jedno słowo - "Mama".
Duże, czarne oczy wpatrywały się wprost w niego. Oczy spokojne i łagodne, choć on wolałby, aby były twarde. Nieustępliwe. Czubek łba zwieńczała korona dość rozrosłego już poroża. Jeleniusz przysunął się bliżej, by dokładniej się przyjrzeć. Kopytem natrafił jednak na grząski grunt i szamocząc się, poruszył gładką dotąd taflę wody. Delikatne kręgi pływu rozeszły się po niej deformując wizerunek obserwowanej postaci. Westchnął. Nadal nie wyglądał, jak bohater.
- Jeleniusz!– rozległ się za nim nosowy głos – dawaj chłopie – zaraz wszystko nam wyjedzą, a ty się sobie przyglądasz jak jelenica przed randką.
- No idę, idę Tony – odkrzyknął jeleń i ruszył ku miejscu, z którego dochodziło wołanie.
Chwilę jeszcze rozmyślał o tym, że nie przypomina swoją posturą wielkiego wojownika, ale gdy tylko poczuł zapach świeżego siana, donośne burczenie własnego brzucha przypomniało mu, że nie jadł od dwóch dni.
Przy paśniku kłębiła się już masa zwierząt. Zające wygryzały, jak oszalałe, pastewne marchewki i natychmiast dawały upust doznanej rozkoszy kulinarnej, przez zmasowane wyrzuty czarnych bobków. Im więcej bobków, tym gajowy spisał się lepiej i dowiózł smaczniejszą karmę. Między nimi migały rude kity wiewiórek uwijających się w zbieraniu pożywienia dla siebie. Ich piskliwe postękiwania także świadczyły o wyjątkowych walorach smakowych dostarczonego dziś karmy. Przy drabinkach paśnika stało już kilka saren wraz z rogaczami, skubiąc siano.
Jeleniusz i Tony minęli zajęczo-wiewiórcze kłębowisko. Tony zgiął zwalisty kark, by swym długim nosem wyszukiwać i wybierać smaczne kąski z podłoża. Jeleniusz przygiął szyję, zaciągnął się zapachem świeżego siana. Przysunął się do karmnika i skubnął dwa kęsy, żując je z nabożnym skupieniem. Było wyśmienite. Soczyste, pełne aromatów lata. Nagle dało się słyszeń tubalny pomruk wibrujący w powietrzu. Przez zebranych przebiegł szmer poruszenia, który ułożył się w jedno słowo – byki.
Nadbiegały majestatycznie w zbitej grupie, której przewodził potężnie zbudowany jeleń. Kiedy przechodzili dumnie przez plac, zastawionymi karmnikami i korytami, wszystkie zwierzęta spuszczały wzrok i rozstępowały się. Przywódca skierował się wprost ku kopie siana. Powąchał je z wyraźną przyjemnością i zwrócił się do swoich:
- Częstujcie się przyjaciele – wypowiadając te słowa nawet nie zerknął na pozostałych, których odgonił od pożywienia.
Sarny, rogacze i reszta zwierzęcej drobnicy stali zbici w nieregularne kupki, obchodząc się smakiem i tęsknym wzrokiem obejmując pochłaniane przez potężne jelenie siano.
Tylko Jeleniusz nie ruszył się na krok i nadal ze spokojem przeżuwał każdy kęs wybornego siana, co najwyraźniej zirytowało kafarowato zbudowanego szefa jeleniowatych. Zbliżył się do niego, wyprężył, jakby napompowane, mięśnie pęcin i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
- Zjeżdżaj Jeledupku i zabierz z sobą tego dziwoląga stąd. Ta pokraka nie powinna pokazywać się publicznie – szept, na tyle głośny, rzecz jasna, by dosłyszeli go wszyscy zgromadzeni, przeszedł w podszyty szyderstwem ton, którym niedbale dorzucił – co to w ogóle jest – krzyżówka świni ze słoniem?
Ubawiony swym żartem zaczął donośnie rechotać zachęcając jednocześnie twardym spojrzeniem pozostałych do tego samego. Wkrótce wszystkie jelenie rżały. Ktoś z tłumu rzucił przypochlebiając się przywódcy: "Ni pies, ni wydra", co wywołało jeszcze większe salwy śmiechu.
Jeleniusz wyprostował się na całą swą wysokość i choć wciąż był głowę niższy, od tamtego, wyprężył pierś i napiął wszystkie mięśnie mówiąc:
- To tapir Jeugieniuszu, czy raczej Jeuidioto. Australijczyk. Uciekł z ZOO i miał więcej rozumu, by nauczyć się żyć w naszych lasach, w końcówce swojej trąby, niż ty w swoim łbie, w całości wypchanym sianem. Gdyby leśniczy nie przywoził ci karmy, miesiąca byś nie przetrwał. A ty jedyne, co potrafisz to tylko wyżerać je słabszym.
To rozsierdziło Jeugeniusza, który naparł całym cielskiem na swego rozmówcę. I byłby go powalił bez problemu, gdyby nie odgłos świadczący o tym, że ktoś nadchodzi. Zwierzęta zapominając o swarach zamarły nasłuchując, czy to aby nie drapieżniki. Zza kępy niskich sosen wyłoniła się w końcu postać. Była smukła i bardzo gibka. Zbliżała się w lekkim kłusie do zgromadzonych. Widać było, że spieszyła się, bo jej chrapy poruszały się intensywnie łapiąc zmrożone powietrze.
Był taki zły. Taki sfrustrowany. Że wierzgnął z całej siły tylnymi kopytami. Niefortunnie natrafił jednak na twardy pień dębu i zawył z bezsilności:
- Auuuu!
- Chcesz sobie nogi połamać? - rzucił swoim flegmatycznym, nosowym głosem Tony przetrząsając ściółkę przy strumieniu – Z uszkodzonymi biegami będziesz łatwym celem – dorzucił jeszcze rzeczowo, nie odrywając nosa od podłoża.
- Aj...! Tony...! - zaczął Jeniusz, kiedy już trochę ochłonął – bo to dupek, a oni wszyscy są w niego wpatrzeni, jak w obrazek. Tylko dlatego, że ma zamiast rozumu muskuły i może im zapewniać pierwszeństwo do żarła.
- No tak to już jest kolego – odrzekł spokojnie tapir - Vis maior exusata.
- Że, co? - dopytywał zbity z tropu Jeleniusz?
- Siła wyższa usprawiedliwia. Z łaciny – wyjaśnił tamten – Jeugieniusz jest silniejszy i nawet jeśli jest głupszy, to reszta będzie go słuchać, bo daje im złudne poczucie bezpieczeństwa. Ale to ich sprawa. Każdy z tych rechoczących za Jeugieniuszem, ma swój własny rozum.
- Ale go nie używa właściwie – zaprotestował jeleń.
- To już nie twój problem. Audi, vide, tace, si vis vivere in pace – wypowiedział spokojnie Tony i wrócił spokojnie do przetrząsania ściółki.
- Że, co znowu? Tony, jak babcię kapciem, jak cię lubię chłopie, tak cię nie rozumiem czasami – dosłownie.
Jeleniusz popatrzył rozbrojony na swego przyjaciela. Jego masywna budowa i szorstka sierść pokrywająca grzbiet przywodziła na myśl dzika. Ale gdy wzrok wędrował ku tęgiemu karkowi, na którym osadzona była spłaszczona głowa, zakończona dziwną formą trąby, to obserwator zmieniał zdanie. Nie przypominał niczego w sumie. I choć Tony był tak samo dziwny na zewnątrz, co wewnątrz, to Jeleniusz nie mógł nie kochać tego cudaka. To on go uratował w czasie ucieczki przed wilkami. Wciągnął za kończyny do jamy pod tamtym konarem, przez który się przewrócił. Kiedy jasnym się okazało, że mama nie dała wtedy rady wygłodniałej watasze, zastąpił mu rodzinę.
- Słuchaj, patrz, milcz, jeśli chcesz żyć w spokoju – odezwał się nagle Tony.
A ujrzawszy niezrozumienie na twarzy Jeleniusza, dodał spokojnie:
- No, tamta sentencja mówi o tym, żeby nie dawać się prowokować.
Jeleniusz nabrał głośno powietrza, chcąc coś powiedzieć, ale Tony podjął pierwszy:
- Chyba, że niekoniecznie chodziło o jeleidiotę z przerostem karku, tylko o tę jelelalę, co się zza sosem wyłoniła w pewnej chwili.
- No wiesz – żachnął się młody jeleń. Ale jakby sierść na jego pysku trochę zmieniła odcień na czerwieńszy – Nawet dobrze jej nie znam.
I aby zamaskować speszenie zagaił inny temat:
- A skąd ty tę łacinę znasz. Te wszystkie powiedzonka.
Tapir podniósł ku niemu łeb i spojrzał smutno. Westchnął, przysiadłszy na tylnych kończynach, po czym rzekł ze smutkiem:
- Mój opiekun w ZOO. Profesor – tak go nazywaliśmy – rzekł z nikłym uśmiechem na twarzy – bo zawsze siedział z nosem w książkach. A jego ulubione były o starożytnym Rzymie i Grecji. No i ten Profesor, choć tak naprawdę był sprzątaczem klatek, to on nam te sentencje powtarzał.
Tapir zamyślił się na chwilę. Na jego pysku malował się bezbrzeżny smutek, kiedy podejmował dalszą część opowieści:
- Profesor dawał nam siłę. Od papug, przez żyrafy, a na pingwinach kończąc – wszyscy powtarzaliśmy te jego głupie, łacińskie sentencje. Wszyscy go uwielbiali, bo w nas zwierzętach hodowanych na pokaz, dostrzegał wolne istoty, z których każda ma coś do powiedzenia.
- I co się stało? – dopytywał Jeleniusz.
- Jednego dnia zasłabł. Zabrało go pogotowie i już się nie pojawił.
Tyle tęsknoty było w słowach przyjaciela. Jeleniuszowi zrobiło się głupio, że dopiero teraz dowiaduje się o jego smutnej historii.
- Uciekłem stamtąd – podjął tapir dalszą opowieść – bo nikt już o mnie tak nie dbał. Nikt nie interesował się mną. Miałem po prostu od rana do wieczora tkwić na wybiegu, ku uciesze gawiedzi. Jak małpa w ZOO – dodał z gorzką ironią.
W ich smutną rozmowę wdarł się hałas gonitwy. Obaj stanęli w gotowości ucieczki patrząc po sobie. Skryci za firanką żółknących już liści brzozowych drzewek, dostrzegli pędzącą na oślep Jelenicę.
- To Jelulia - rzekł z przestrachem Jeleniusz, który teraz dostrzegł pędzące za nią cztery wilki – musimy coś zrobić.
Tapir chwilę się namyślał, ale widząc determinację w oczach swego młodego przyjaciela podjął decyzję.
- Pędź z nią do gawry. Ja odwrócę ich uwagę – rzucił.
Kiedy jednak dostrzegł wahanie w oczach jelenia, dodał z mocą:
- Nic mi nie będzie młody. Wiesz, że dogadaliśmy się z bobrami o tajne przejście przy żeremiach. Spotkamy się na miejscu.
Jeleniusz czując, że historia może się powtórzyć zwlekał chwilę, jednak słysząc narastający tętent pościgu ruszył ku przerażonej jelenicy.
Kiedy Tony celnie obrzucał drapieżniki kamieniami wprost ze swej trąby, Jeleniusz ruszył ku uciekinierce. Dostrzegła go i w lot pojęła jego zamiary.
Zdyszani, ledwie żyjąc, stali oboje drżąc wciąż po wielkim wysiłki, u wylotu dobrze zamaskowanej gawry. Był to wykrot w skale, który latem służył niedźwiedziom do odchowania młodych, nim te jeszcze są słabe i bezbronne.
- Da radę – powiedziała cicho Jelulia – żyje tu od lat.
Jeleniusz zrozumiał, że mówi o Tonym i zerknął na nią zaskoczony.
- Nie wiedziałem, że go znasz – odrzekł niepewnie.
- Osobiście nie, ale obserwuję was – wyznała i dodała trochę speszona - podziwiam za niezalezność... Sama myślałam nad opuszczeniem grupy, ale tak w pojedynkę bałam się zwyczajnie...
Jelenica zawiesiła głos, a jej oczy zaszkliły się. Otarła je jednak wierzchem racicy i kontynuowała:
- Wszyscy byliśmy na otwartym polu, bo Jeugieniusz zarządził przetrząsanie kartofliska. Wszyscy wystawieni, jak dzikie kaczki do odstrzału. Nie pomyślał nasz geniusz, żeby podzielić grupę, żeby część pilnowała tyłów. A oni wpatrzeni w niego, nie zastanowili się nawet... Żebyś widział ich przerażenie.
Jelulia cicho załkała. Jeleniusz przysunął się do niej. Zwarci ciałami, zaskoczeni pierwszym dotykiem trwali tak dłuższą chwilę, nim dobiegł ich szmer rozsuwanych gałęzi i nosowy głos mówiący:
- Si vis pacem, para bellum. Chcesz pokoju, szykuj się na wojnę.
Tony, pod uniesioną zwycięsko trąbą, szczerzył zęby w uśmiechu.
- Oj ty grecko-rzymski filozofie – krzyknął Jeleniusz i przyskoczył do przyjaciela uradowany.
Zbliżyła się do nich także Jelulia i wszyscy zastygli w uścisku ulgi i zadowolenia.
Czy żyli długo i szczęśliwie? Czy leśne love story skończyło się zaślubinami? Mam nadzieję, że po prostu żyli po swojemu, nie patrząc na innych. Myślę, że czasami można ich było dostrzec, jak wystają razem pod starym klonem wpatrzeni w dal. Pewni swego. Bo w tym wszystkim ważne jest jedno, aby mieć swój rozum i... znać łacinę, bo qudquid Latine dictum sit, altur videtur (cokolwiek powiesz po łacinie – brzmi mądrzej) 😉



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Chataodnowa.pl , Blogger